Wpis
- 04. 01. 2010, Magdalena
-
The Chicas & The Tapas…
W tym roku z okazji urodzin spotkała mnie ogromna niespodzianka. Jakub zabrał mnie do Barcelony! Jest to jedno z nielicznych miast do których mogłabym się przeprowadzić bez dłuższego namysłu. Nie dość że jest tam ciepło, ludzie weseli i otwarci, plaża na wyciągnięcie ręki to jest to niewątpliwie raj dla kulinarnych freaków. Musicie wiedzieć że Kuba do tej właśnie kategorii należy. Kiedy podróżujemy oczywiście wstępujemy do muzeów i zachwycamy się naturą, ale przede wszystkim OBJADAMY się (i pijemy lokalne wina jeśli tylko lokalni je wyrabiają).
Pobyt w Barcelonie rozpoczęliśmy jak zwykle od pieszego rekonesansu. Nocleg zgodnie z tradycją znaleźliśmy spontanicznie i od ręki. Nic już nie stało na przeszkodzie w poszukiwaniu idealnego miejsca na pierwszy posiłek. Po 15 minutach spaceru natrafiliśmy na targ. Targ w Hiszpanii (jak zresztą w wielu innych krajach południowej Europy) to nie tylko miejsce robienia zakupów. Ten konkretny (Mercat de Sant Josep de la Boqueria, http://en.wikipedia.org/wiki/La_Boqueria) zachwycił nas barokowym przepychem. Stragany uginające się pod towarami, rozgadani sprzedawcy, eleganccy kupujący. Można tam nabyć dosłownie wszystko. Część „rybna” mnie osobiście zdruzgotała. Kto te wszystkie dziwactwa zjada? Jak oni to przyrządzają? Jak wygląda w takim razie jadłospis przeciętnego mieszkańca Barcelony? Ogarnęła mnie fala zazdrości. Chciałabym robić zakupy w takim miejscu… Na szczęście na targu jest bar, w którym można spożyć lampkę wina i ochłonąć z nadmiaru wrażeń. Pierwszy posiłek zakupiony na stoisku organicznym spożyliśmy więc w barze a w głowie dźwięczało mi zawołanie sprzedawcy: „organic is orgasmic!”. Ci ludzie to dopiero kochają jedzenie…
Potem było już tylko więcej i więcej… (jedzenia oczywiście). Zjedliśmy kilka kilogramów tapas. Dla niezorientowanych: są to małe przekąski, często w formie kanapeczek nadzianych na wykałaczki, które wieczorami wystawiane są w knajpach na bar. Zjada się pożądaną ilość i płaci po podliczeniu wykałaczek. TAPAS to majstersztyk malutkiej przekąski, kucharze prześcigają się w pomysłach. Są malutkie kanapeczki z rybnymi pastami, ozdobione oliweczką i paryczką niczym wisienka na torcie, są tapas z pikantnymi kiełbaskami chorisso (wzudzają ogromne podniecenie wśród pań), są także kuleczki ziemniaczane z mięsem i wiele wiele innych. Poprostu musiałam skosztować każdego.
W urodzinowym menu znalazły się także grilowane sardynki, oraz wyborny arroz negro. Jest to podawany wprost z patelni ryż z karczochami, ośmiornicą w sosie z atramentu w/w. Nie dajcie się zwieść potrawa chociaż nie wygląda zachęcająco jest doskonała i nawet ja chociaż normalnie owoców morza nie tykam wsunełam czarny ryż w oka mgnieniu.
Na szczęście na targu zrobiliśmy kilka zdjęć…
- Słowa–klucze:
- Mercat de Sant Josep de la Boqueria, tapas
Niedawne wpisy
Twój komentarz
Książka „Klapsa czy konferencja?”

Nasza książka jest zupełnie inna niż wszystkie. Oprócz wielu wypróbowanych przepisów i wyjątkowego designu, dwóch kolorów okładki, ma ciekawą formę pamiętnika.
Każdy rozdział zaczyna sie od zabawnej historyjki z życia głownej bohaterki, która to urządza parapetówkę, leczy kaca, zaprasza rodziców na obiad i tak dalej. Opowieści te łączą sie z różnymi daniami, które to serwuje sobie i swoim najbliższym ta urocza osoba.
Co my tu z zresztą będziemy o tym opowiadać, to trzeba przeczytać!
Na zachęte obejrzyjcie sobie z bliska kilka stron.
Komentarze
pau napisał(a) 03. 02. 2010 o 0:41:
bubek napisał(a) 03. 02. 2010 o 1:44: