Wpis
- 29. 03. 2011, Paulina
-
Tanger
Podróżowanie jest jak sen. Budzę sie, jestem w domu i już, koniec. Jescze przez jakiś czas ciągnie się za mną ta atmosfera, jakieś takie powidoki, mam w sobie większy luz, odporność na niewygody i stres, ale to mija, niepostrzeżenie. Ani się obejrzałam, a znów trąbie i wściekam się w korku, nie wyrabiam się z czasem i fukam na współpracowników. Dziś za mną pierwszy dzień „prawdziwej” pracy, z pośpiechem, irytacją, całą tą małostkowością. Przede mną dwa miesiące projektu, który chyba mi już przestał dawać radość, a daje tylko pieniądze.
Więc wracam jeszcze raz do Tangeru, frenetycznego portowego miasta, który nie łatwy jest do kochania, ale mnie oczarował. Taka dziwna atmosfera zepsucia, typki spod ciemnej gwiazdy, morze, architektura i ta historia! Te nazwiska!
W naszym hotelu ponoć William S. Burroughs pisał słynny Nagi Lunch, a przybył na zaproszenie swojego przyjaciecia Paula Bowlsa który spędził w tym mieście większość swojego życia. W latach 50 Tanger był miastem eksterytorialnym, do którego ściągały niespokojne, wolne duchy, artyści, a także oszuści, przemytnicy i panny lekkich obyczajów. Nic dziwnego, że pozostali beatnicy też się tam wkrótce pojawili – Jack Kerauc, Allen Ginsberg, Truman Capote. Dla mnie to było oszałamiające – nasz podupadający hotelik, obok bezdomne koty, jacyś żebracy, w nocy za głośna muzyka, w dzień muezzin wzywa i być może z mojego okna, 60 lat temu Kerauc patrzył na księżyc obijający się w falach.
Ale wracając do jedzenia. W Tangierze są świetne kawiarnie. Moja ulubiona to Metropole Cafe, Boulevard Pasteur, z najlepszym caffe au lait i pysznymi croissantami z cukierni Petit Prince naprzeciwko, uwielbiałam tam siedzieć godzinami przyglądając się wyjątkowo szykownie ubranym mężczyznom.
A gdzie na kolacje? Mogę polecić z ręką na sercu uroczą, niewielką restauracyjkę ze świetną obsługą, papierowymi obrusami, romantycznym wystrojem, specjalizującą sie w rybach i owocach morza. Nazywa się bardzo orginalnie Saveur de Poisson czyli smak ryb, łatwo ją przegapić, wchodzi się w niepozorne drzwi od schodów prowadzących w dół z Rue de la Liberté na targ. Czasem ustawia się tam kolejka, bo stolików jest mało a chętnych na pyszne ryby wielu.
Nie ma menu. Jest jeden zestaw – zupa rybna, przystawka, ryba z grilla i deser. Do tego chleb, prażone migdały, oliwki, pasta harrisa. Do picia nieograniczone ilości kompotu truskawkowego, który dolewał nam wciąż i wciąż zabawny kelner.
Na przystawkę były krewetki ze szpinakiem, z prostymi przyprawami. Ryba – tym razem była to dorada i szaszłyk z miecznika, perfekcyjnie zgrillowana, a na deser coś co mną wstrząsneło do głębi – truskawki z miodem i prażonymi orzechami pini. Połączenie tych smaków było proste, ale naprawdę zmysłowe, rozkoszne, jak dla mnie idealne.
Jak się okazuje żeby restauracja była wybitna – nie potrzeba wiele. Proste, świeże jedzenie, lokalne składniki, bezpretensjonalny, adekwatny do miejsca wystrój i obsługa, która jest, dba, bawi. Tyle.
Jak to się przekłada na nasze warunki? Który znany Wam lokal pasuje do tego opisu? Czekam na podpowiedzi….- Słowa–klucze:
- restauracja, Saveur de Poisson, Tangier
Niedawne wpisy
Twój komentarz
Książka „Klapsa czy konferencja?”

Nasza książka jest zupełnie inna niż wszystkie. Oprócz wielu wypróbowanych przepisów i wyjątkowego designu, dwóch kolorów okładki, ma ciekawą formę pamiętnika.
Każdy rozdział zaczyna sie od zabawnej historyjki z życia głownej bohaterki, która to urządza parapetówkę, leczy kaca, zaprasza rodziców na obiad i tak dalej. Opowieści te łączą sie z różnymi daniami, które to serwuje sobie i swoim najbliższym ta urocza osoba.
Co my tu z zresztą będziemy o tym opowiadać, to trzeba przeczytać!
Na zachęte obejrzyjcie sobie z bliska kilka stron.
Komentarze
Asia napisał(a) 31. 03. 2011 o 14:34:
Kinga Maria napisał(a) 20. 02. 2012 o 23:53:
Paulina napisał(a) 23. 02. 2012 o 11:29: